Odkąd nasze Idaredy stały się naszym domem nie budową, zrobiłam z Księgowego wieśniaka... Tak, tak, Kochani. Pamiętam jak po ślubie Księgowy wyprowadzał się z bloku w centrum miasta na obrzeża. Co on się najęczał, narzekał, że to takie zad...pie... Że teraz wszędzie daleko - tak jakby te 4 kilometry, czy tam 5, było jakąś mega odległością, której nie da się pokonać w rok!
Po kilkunastu latach mieszkania na zad...piu, zaczęliśmy myśleć o budowie domu. A jakże Księgowy chciał w centrum (podejrzewam, że idealnym miejscem dla niego byłby rynek!) albo choć blisko centrum. Mnie by to może jakoś też się spodobało ale... wiecie najlepsza mamusia, to jednak mamusia! Nie może mieć zbyt blisko ;). I tym oto sposobem wyprowadziłam Księgowego w pole, na wieś! Ciągle mam wątpliwości czy aby ta nasza wieś nadal wieś z mego dzieciństwa przypomina, ale pola są. Z drugiej strony w Małopolsce, gdzie by to nie było, wszyscy wychodzą na pole!!!
Krowy na tej wsi nie uświadczysz, gęsi i kaczek też nie widziałam. Raz widziałam kurę... Ale to było dość daleko od nas. Nie ma już takich prawdziwych gospodarstw, na naszym osiedlu nikt nie pali węglem, nie sadzi ziemniaków. Sąsiadka ma warzywniak, do którego i ja powoli dorastam - na razie udało mi się wyhodować borówki amerykańskie, miętę i bazylię. To nie jest wieś z mojego dzieciństwa. Bo ja, moi Drodzy, pochodzę ze wsi. Mieszkałam w mojej wsi w bloku na samym rynku! Więc, łatwo się domyślić, ze centra wszelakiej maści, nie bardzo mnie pociągają ;)
Owszem hodowaliśmy zwierzątka: papużki, chomiki, świnki morskie, rybki... jaszczurki też do domu znosiłam... Taka trochę chłopczyca byłam, wszędobylski zdobywca drzew i rzek ;)
Całe życie z poobijanymi kolanami, ranami, z patykiem w ręce, brodząca po pas w mule rzecznym albo wędrująca po bagnach w poszukiwaniu czołgu, co to go najstarsi mieszkańcy wsi widzieli, jak mu lufa wystawała z bagien... A taki czołg to nie byle co, każdy chciał znaleźć.
Nie to, co Księgowy... grzeczny ułożony... no po prostu Księgowy!
I ja takiego Księgowego na wieś sprowadziłam. A że krów u nas brak, a chciałam żeby moje dzieci miały okazję spotkać krowę, taką prawdziwą niekoniecznie fioletową... wywlokłam rodzinę na wakacje...
Nie, wcale nie na wieś! Do miasta, miasteczka! Na dodatek rozbudowującego się i tworzącego kurort... Za ileś lat tam wrócę sprawdzić co, to z tego kurortu wyszło ;)
Proszę Państwa! Oto krowa! Prawdziwa! Żywa! Miejska! Przybrzeżna czy też "przyplażowa" ;)
I to co kocham najbardziej! Bałkany!!!
Czyż nie jest tam pięknie...
Może nasza wieś ładniejsza, bo nasza... ale Bałkany też kiedyś będą nasze! A jak nie... Bo gdzie ja będę stare kości wygrzewać w słońcu? Na wsi? Wśród gęstej zabudowy, z dala od ciepłego morza?
Przecież nie będę chodzić na krioterapię do Dunajca? Brrr... Zatem tej jesieni z wiosenną pogodą zapraszam Was do mnie... Na moje Bałkany :)