Z życia mieszkańca Idaredów
Nadszedł ten upragniony dzień. Tak, myślę o dniu przeprowadzki - choć w zasadzie ta się jeszcze nie skończyła. Ciągle coś zwozimy, wywozimy.
Wywozimy głównie przesegregowane ciuchy i buty, te nagromadzone przeze mnie, bo jeszcze przydadzą się koło domu... A tak naprawdę wcale się nie przydają. I jeszcze te, które za chwilę będą potrzebne i modne - też nie są.
Ale wracając do przeprowadzki. Miało być tak, że przeprowadzka nastąpi dopiero w chwili, kiedy na tip-top wszystko będzie skończone, będzie ogrodzenie, stół. Wszystko wysprzątane... I tak przez kilka dni wpadaliśmy po pracy do domu, jedliśmy obiad i jechaliśmy na budowę, po czym do późnych godzin nocnych sprzątaliśmy, malowaliśmy... W nocy wracaliśmy do domu, myliśmy się i do spania. Rano pobudka - praca - budowa. Nawet z dziećmi nie bardzo się widywaliśmy.
Potem przyszedł czas na długo wyczekiwany urlop i wyjazd na krótki odpoczynek. Zregenerowani, nafaszerowani witaminą D wróciliśmy późną nocą do domu i stwierdziliśmy, że przecież już możemy się przeprowadzać. Po kilku godzinach snu, zaczęłiśmy akcję "P".
Krótka piłka, szybkie gotowanie obiadu, pakowanie i przeprowadzka! w jeden dzień większość naszym autkiem zdołaliśmy przewieźć. Polegliśmy na szafie z pokoju Małolaty. 3-drzwiowa, sosnowa szafa, której ani znieść, ani ją rozkręcić. A pan z transportem czeka... No i miał być tylko transport a był transport z wnoszeniem i oczywiście ze zniesieniem. Nie zmierzyłam sił na zamiary - a zamiary miałam ogromne! Ba co to dla mnie taka szafa! i co, że wyższa i cięższa ode mnie, ale że niby ja nie dam rady? Ja nie dam rady?! No i nie dałam...
Całe szczęście Księgowy z panem od transportu dali radę. Co prawda zarysowali moje piękne schody (tak wiem, tylko ja dostrzegam tę ryskę) ale szafę udało się wnieść do pokoju Małolaty. Całą resztę mebli „wdźwigaliśmy” sami, o czym mój kręgosłup codziennie mi przypomina.
Nie wiem czy to zmęczenie, czy klimat ale od dawna nie zasypiałam tak szybko. Kładę się i po chwili już śpię. I wcale ta chwila nie trwa 2-3 godziny. Góra 15-20 minut.
Księgowemu udało się w końcu „wykończyć” garaż i kotłownię. Jeszcze tylko trzeba tam wszystko poukładać i będzie pięknie. Może uda mi się wziąć za łóżko Juniorki – w końcu ileż można spać na materacu?!
No i pokój Małolaty... Zastanawiam się co robicie z dziecięcymi zabawkami? Małolata ma ich taką ilość, że nie umiem tego posprzątać. Pomijam fakt, że jest niemiłosierną bałaganiarą, ale chyba też nie łatwo posprzątać takie ilości zabawek. Sukcesywnie pozbywam się kilku zepsutych, zniszczonych ale ciągle żal mi wyrzucić te, które są jeszcze dobre bo może kiedyś będzie się chciała nimi bawić.. Jak je sprzątać i jak Małolatę, lat 6,5, przekonać do tego, żeby sama sprzątała? Bo jak do tej pory to owszem sprząta, ledwo jedne sprzątnie to zaczyna się bawić innymi (a czasem nawet tymi sprzątanymi) i to nie ma końca.
Prace w ogrodzie jakoś spowolniły. Pogoda popsuła moje plany wygrabienia kamieni z ogrodu. Jest tego ogrodu coś koło 5 arów i już nawet zaczęłam szukać kogoś kto by zrobił to za mnie, i nawet już znalazłam ale koszty mnie skutecznie zmotywowały do tego, żeby jednak „temi ręcami” wykonać tę robotę. Idzie mi znakomicie!? Perspektywa zaoszczędzenie kilku tysięcy jest jednak bardzo motywująca. Tym bardziej, że robota łatwa, nie wymaga zbyt wiele myślenie choć żmudna i męcząca.
P.S. Nadal obmyślam skonstruowanie małej maszyny ogrodowej do „wyławiania” kamieni z ziemi i automatycznego pakowania w wiadra.
P.S.2 Oczywiście, ze ją opatentuję a potem będę obrzydliwie bogata i będzie mnie stać na wyzbieranie kamieni obcymi "ręcami" ;)