Witam Wszystkich na moim blogu. Budowa jest nasza ale bloga będę pisać tylko ja!!!
Od około 3 lat oglądałam, studiowałam i analizowałam projekt "Dom w idaredach" odbicie lustrzane. Od początku, kiedy tylko wpadliśmy na pomysł budowy domu, wiedziałam, że to jest ten, w którym będziemy mieszkać. Projekt był już wybrany - choć nadal nie kupiony - teraz trzeba znaleźć odpowiednią działkę, taką z wjazdem od południa i blisko miasta.
Przeszukiwaliśmy ogłoszenia w Internecie, Google Street View "zjeździliśmy" najbliższe okolice miasta i ... znaleźliśmy działkę. Działka była w ofercie biura nieruchomości, a jak wiadomo biuro też chce zarobić (my nie chcemy przepłacić), więc nasze interesy są nieco sprzeczne. Cóż, znów sprawdza się Google - "jeździmy" po całej miejscowości, a tam gdzie się nie da "wjechać" zerkamy z góry, dzięki satelicie. Działka namierzona!!! Wsiadamy na rowery i robimy rodzinną wyprawę. Odnajdujemy naszą działkę! Podpytujemy sąsiadów czy nie znają właściciela. Owszem, znają i nawet podają nam do niego namiary. Od razu dzwonimy. Niby się wstępnie umawiamy na konkretną cenę. Właściciel jednak po 2 dniach oddzwania i mówi, że jeszcze musi doliczyć za ogrodzenie i że cena, którą nam podał jest za niska. Rozczarowani jesteśmy lekko ale się nie poddajemy. Prosimy o numery księgi wieczystej. Sprawdzamy i... nic się nie zgadza. Inne nazwisko, inne dane... Sprawdzamy w Urzędzie Gminy. Namierzamy "właściciela", który jak się okazuje, jest poprzednim właścicielem tej "naszej" działki i ma do sprzedania inną działkę, przy tej samej ulicy ale nie na jej początku a przy końcu. Rewelacja! Działka odrobinkę mniejsza ale idealna dla naszych idaredów. Załatwiamy formalności i w ciągu kilku miesięcy stajemy się właścicielami działki na wsi! Radość nas rozsadza, choć wiemy, że na dom musimy jeszcze poczekać.Działkę oglądamy co kilka dni i cieszymy się, że jest nasza.
W domu "pracujemy" nad projektem idaredów. Niby są idealne ale... jest coś co nas męczy. Wiemy! Wiatrołap - taki mały, a przecież mój mąż ożenił się ze stonogą ;)
Mierzymy, liczymy i dochodzimy do wniosku, że wiatrołap trzeba przerobić. Wiemy jak, nie wiemy tylko kto nam to zrobi. W międzyczasie "nękam" Archon, żeby zrobić już na projekcie dostęp do przestrzeni pod schodami - tam, blisko schodów, chcę upchnąć łazienkę a pralkę wcisnąć właśnie w tę wnękę pod schodami.
Mijają prawie dwa lata. Umawiamy się z naszą panią Architekt, tłumaczymy o co chodzi, Ona nanosi to na papier, zmienia lekko poddasze i już wiemy, że to jest NASZ DOM, NASZE IDAREDY!!!
Biuro pani Architekt załatwia wszelkie formalności i dostajemy pozwolenie na budowę. Plan był żeby rozpocząć wiosną 2016 r., jednak teczka z Archonu nie daje nam spokoju. Oglądamy projekt, dokumenty... Dobra szukamy wykonawcy, zaczniemy jeszcze tej jesieni, jeśli pogoda będzie łaskawa. Kierownika budowy już mamy, wykonawcę też, czy czegoś nam brakuje? Ooo tak! Wiedzy! "Nasz" pan Zdzisiu mówi do nas jak do kolegów z budowy... ni w ząb nie pojmujemy, ba nawet wujek Google nie bardzo kuma. Nic, trzeba będzie się dogadać. Pan Zdzisiu jest z polecenia, jest świetnym fachowcem ale mówi językiem, którego musimy się dopiero nauczyć.
Wracamy do domu i na dwa komputery rozpoczynamy naukę. Już wiem co to foszty!! Rozpiera mnie duma. Nadal nie rozumiem wielu pojęć, którymi zarzucił nas pan Zdzisiu. Jesteśmy dziwnie spokojni, planujemy doprowadzenie działki do porządku - wypadałoby ją skosić, bo od zeszłej jesieni nie widziała kosy. Plany psuje nam pogoda - sobota jest deszczowa i mokra. Przekładamy "brudną" robotę po niedzieli.